
Powódź.
Dziś około 8 rano zalały Nas wody.
Po prostu po kolejnej nocy polegającej na przewracaniu się z boku na bok, rano wstałam zbudzona przez Kota i jak wstałam tak - chluuup.
Popatrzyłam w dół, na Kota i spokojnie oznajmiłam -kochanie chyba odeszły nam wody.
Kot zdurniał, a we mnie wstąpił spokój wszystkich pokoleń kobiet rodzących.
Śmieszne te oddawanie wód.
Tak sikasz po ciuchach i po podłodze z pełną tego świadomością i nic zrobić nie możesz.
Kot zaczął latać po pokoju i pokrzykiwać - co on ma spakować
Ja-powoli udałam się do łazienki i stwierdziłam że najpierw to ja muszę się wykapać.
Kot-nadal biegał do łazienki popiskując co chwila, że mam już wychodzić i biec do szpitala bo RODZĘ.
Ja-powoli zaczęłam zajmować czymś Kota, wyznaczając mu kolejne zadania co ma mi donieść i od czego zacząć pakowanie.
Kot-nadal biega
Ja-nadal spokój
Wychodzę i co widzę
Kota, który siedzi na łóżku koło pustej walizki i z miną totalnej porażki i przerażenia mówi, że spakował tylko DŁUGOPIS, bo tylko tyle pamięta z listy rzeczy szpitalnej.
I jak tu nie kochać tych facetów buhahah

No, ale do konkretów-leże od południa w szpitalu i nie wyjdę stad już sama.
Wody odchodzą mi cały dzień i nie wiadomo jaka jest tego przyczyna.
Z Raszkiem wszystko w porządku, ale lekarz chcę jak najdłużej odwlec poród, aby mały urósł jeszcze troszkę.
Urodzić mogę w każdej chwili.
Mały nie ma jeszcze 3 kg, więc wchodzi opcja porodu naturalnego.
Ze wzgledu na wyniki krwi nie będą mi mogli podać zastrzyku przeciwbólowego, maja wymyslić cos innego.
No chyba, że wda się zakażenie albo przetrwam ponad tydzień to cesarka.
Oczywiście nie zdążyłam nic spakować, nic przygotować.
Kot dwa dni temu wstawił okna w sypialni teraz ja remontuje na złamanie karku.
Ja nie miałam siły poprać rzeczy Raszka, więc mam ze soba tylko kocyk i rożek.
Trudno-popiorę potem a kaftanik dostaniemy szpitalny.
Trzymać mi kciuki, bo powoli mi te spokój przechodzi,
Jak ja nie lubię szpitali, dobrze, że choć internet mam i Was,
Buziole w nochy